Trzy tygodnie minęły „w oka mgnieniu”. Zdążyłam dojść do siebie po pierwszej chemii i zaczęłam czuć się lepiej, a już nadchodził termin kolejnej wizyty. Przyjechaliśmy 2 dni wcześniej do Kozienic, aby stamtąd pod wieczór w środę udać się do Warszawy, gdzie ponownie korzystaliśmy z gościnności Kasi i Krzyśka. I tutaj pozwolę sobie opisać naszą dość pechową historię. Mianowicie auto Eryka było w naprawie, więc mieliśmy pożyczoną skodę od moich Rodziców. Około 20 km przed Kozienicami zaczęło coś w niej bardzo mocno buczeć. Gdy dojechaliśmy, praktycznie od razu udaliśmy się do mechanika, który orzekł, że zużyło się łożysko i jest do wymiany. Nie było opcji aby jechać dalej bez tej naprawy, więc zostaliśmy bez samochodu. Na szczęście wtedy uratowała nas moja siostra z mężem. Pożyczyli nam swój drugi samochód, za co byliśmy ogromnie wdzięczni. W trakcie drogi już do Warszawy żartowaliśmy sobie, że jesteśmy jacyś pechowi, jeśli chodzi o auta. Z racji, że Kasia (żona Krzyśka) wyjechała z dziewczynkami mogliśmy zaparkować na ich miejscu,
a właściwie miejscu sąsiada z którym często się zamieniali, gdyż miał większą przestrzeń (co dla nas przy terenówce miało spore znaczenie). Auto zostawiliśmy spokojnie, ale wieczorem coś mnie tknęło, aby zejść i zobaczyć czy wszystko jest w porządku i wiecie co mieliśmy farta! Bo zeszliśmy w momencie, gdy ochroniarz spisywał numery tablic a za szybą mieliśmy kartkę z prośbą
o natychmiastowym opuszczeniu miejsca parkingowego. Okazało się, że sąsiad zobaczył obce numery rejestracyjne i, że to nie auto Kasi i Krzyśka, więc uznał, że ktoś po prostu postawił sobie samochód na jego miejscu. Szybko prze-parkowaliśmy na odpowiednie miejsce i napisaliśmy kartkę
z przeprosinami, oraz wytłumaczyliśmy ochroniarzowi o co chodziło. Gdyby nie moje niewytłumaczalne przeczucie to o 7 rano w garażu doznalibyśmy delikatnie mówiąc szoku – brak auta i to jeszcze nie naszego doprowadziłby nas chyba do zawału.
W czwartek rano(już na szczęście bez przygód) dotarliśmy do szpitala, i tak jak poprzednio musiałam zgłosić się po godz 7 na oddział do pokoju chemioterapii dziennej bezpośrednio do mojej pielęgniarki – Pani Elizy.
Większość z Was może dziwić tak wczesna pora, ale już tłumaczę- pobieraną krew na badania, trzeba oddawać będąc na czczo – to samo dotyczy badań moczu, z którego za każdym razem wykonywany jest test ciążowy (niezależnie od tego czy istnieje w ogóle możliwość ciąży, czy też nie). Po pobraniu materiału na badania, wróciłam do poczekalni, gdzie był Eryk i mogłam spokojnie zjeść śniadanie oraz troszkę się przespać. Na wyniki czekaliśmy dość długo. Dopiero koło godz. 12 przyszedł do mnie mój lekarz dr Maciej wraz
z profesorem. Powiedzieli, że niestety nie mogą mi podać leków, ponieważ wskaźniki prób wątrobowych są na tyle wysokie, że muszę byłoby to bardzo niebezpieczne i, że powinnam zacząć przyjmować sterydy. Wtedy też profesor zapytał, czy zauważyłam jakieś zmiany skórne. Pokazałam mu swoje dłonie, na których od wewnętrznej strony pojawiły się czerwone swędzące plamy, które miewałam zanim zaczęłam chorować, więc je zbagatelizowałam. Profesor poprosił jeszcze żartując, że jak jego dzieci mawiają „proszę o zdjęcie buciczka” abym pokazała stopy. Na stopach na szczęście nie było żadnych zmian, ale podanie leków zostało odroczone o tydzień. Dostałam zalecenie, aby po 3 – 4 dniach od wizyty ponownie wykonać badania, aby stwierdzić czy wskaźniki ASPAT i ALAT (dotyczące wątroby) normują się, Jeśli byłyby dalej bez zmian to musiałam zacząć przyjmować Encorton – steryd, który był mi dobrze znany, bo przyjmowała go kiedyś moja Mama. Stąd też od razu zadałam pytanie (które może wydawać się Wam w tej sytuacji idiotycznym) „ile przytyję?” – na co mój lekarz odpowiedział z uśmiechem, żebym o tym nie myślała, z racji, że nie wie ile czasu będę przyjmować lek i w dalszej perspektywie w jakich dawkach.. Do poczekalni wpadła też na chwilę Pani Eliza, której przekazałam złe wiadomości, na co Ona powiedziała, abym się nie przejmowała, bo to często się zdarza. Dodała także, że odpocznę od leków parę dni i spotkamy się już na pewno na wlewie. Kolejna wizyta została wyznaczona za tydzień – na 17 sierpnia.
Wróciliśmy do Kozienic -w pierwszej kolejności podjechaliśmy do Ewy i Leszka, gdzie powiedziałam jak wygląda sytuacja. Ze stresu i chyba też ze zmęczenia rozpłakałam się mówiąc, że boję się, że każdy dzień zwłoki z podaniem leków jest dla mnie ryzykowny. Na szczęście Leszek powiedział, że zupełnie tak nie powinnam myśleć. Raczej należało się cieszyć, że moi lekarze dbają o to, żeby inne organy w trakcie leczenia nie zostały uszkodzone, co mogłoby
w przyszłości całkowicie uniemożliwić mi podanie leków. Uspokoiło mnie to na tyle, że mogliśmy pojechać do moich Rodziców i powiedzieć o całej sytuacji, tak aby się nie stresowali bardziej niż ja.
Wtedy też stwierdziliśmy, że potrzebujemy zmienić po tych wszystkich przejściach, choć na chwilę otoczenie i zdecydowaliśmy się pojechać na parę dni do Kudowy Zdrój. W trakcie pobytu w górach nie za bardzo mogłam jeszcze chodzić na dłuższe wyprawy, gdyż moje siły na to nie pozwalały.W sobotę zgodnie z zaleceniami wykonałam badania w szpitalu w Polanicy Zdrój(Zdjęcia szpitala zamieszczam w dzisiejszym wpisie, bo to chyba jedna z najnowocześniejszych Państwowych placówek i szkoda, że więcej szpitali w Polsce nie może tak wyglądać.)
Oddziały jakie w nim się znajdują robią także wrażanie. Bo napiszmy szczerze, że w mało gdzie jest oddział chemii dziennej, czy naprawdę sprawnie działające laboratorium z bardzo nowoczesnym sprzętem i na dodatek czynne do godz 12! Warto wspomnieć, że szpital ten znajduje się w bardzo małej miejscowości bo liczącej tylko 6 900 mieszkańców.
Wyniki dalej nie były w normie, więc po telefonicznej konsultacjiz moim lekarzem musiałam zacząć brać sterydy. Pewnego dnia wpadliśmy na pomysł, aby pojechać do Czech i wejść na wieżę widokową zwaną Ścieżką w chmurach. Niestety ja z powodu lęku wysokości i zawrotów głowy, które mi towarzyszyły przy braniu Encortonu nie odważyłam się wejść na sam szczyt. Wtedy też czekając na dole obiecałam sobie, że jeśli wyzdrowieję pokonam jedną z wielu swoich słabości -przejdę całą ścieżkę aż na samą górę i prócz widoku, jaki będę mogła zobaczyć to będę czuła, że zdobywam i zarazem pokonuje znacznie więcej. Wtedy też narodziła się moja nadzieja, że być może stanie się to za rok – więc od tamtego czasu trochę minęło,
a czy jestem coraz bliżej realizacji mojego postanowienia dowiecie się w dalszej części mojej historii…
Sky Walk – Ścieżka w chmurach – Dolni Morava zdjęcie z profilu na facebooku |