Wiem, że będziecie mieć mi to za złe, że nie napisałam od razu jakie mam wyniki. Jednakże na brak informacji z mojej strony składa się wiele czynników. Chciałam opisać trochę co ostatnio się u mnie działo. Dodatkowo chcę napisać o towarzyszących skutkach ubocznych leczenia, a także o innych pacjentach.
Tomografia miała się odbyć 13 lutego, i jako „silna i niezależna” kobieta bardzo chciałam sama pojechać prosto od moich rodziców, w towarzystwie Mamy. Jednak dzień przed dostałam bóli wskazujących na zapalenie pęcherza. Mimo ratowania się lekami, we wtorek rano z bólu nie mogłam wytrzymać stojąc ani tym bardziej siedząc. W związku z tym, po konsultacji z moim lekarzem ( musiałam mieć pewność że tego typu dolegliwości nie są przeciwwskazaniem do wykonania tomografii – jak się okazało nie) musiałam obudzić Tatę i poprosić o to, aby ze mną pojechał na badanie. Zadzwoniłam jeszcze do mojego szwagra, który kazał mi przyjechać po antybiotyki, które od razu wzięłam i w połączeniu z lekami przeciwzapalnymi pozwoliły mi wytrzymać drogę do Warszawy. Oprócz tego byłam w ciągłym kontakcie z dr Maciejem, który chciał abym przyszła na oddział w celu wykonania badań i podaniu leków. Jednak nie miało to już sensu, bo dostałam antybiotyki i w badaniu by nic nie wyszło. W środę do Lublina przywiózł mnie Tata..W piątek ku mojemu zdziwieniu skontaktował się ze mną mój lekarz z CO,aby ustalić czy dolegliwości przeszły, i przy okazji napisał także, że widziała wyniki tomografii i uważa je za dobre. Oczywiście nie chciałam publikować nic, ani informować wszystkich, bo musiałam je zobaczyć na własne oczy.
W końcu nadeszła upragniona środa i kolejna wizyta w CO , którą odbyłam w towarzystwie Eryka i mojego brata Tomka. Oczywiście przy tej pogodzie, skorzystaliśmy z gościnności Kasi i Krzyśka, oraz doborowego towarzystwa ich córeczek. Uwierzcie mi, że przy tych mrozach możliwość wstania w okolicach 7 rano zamiast 5 to ogromne udogodnienie. Jak zawsze rano oddałam krew na badania i z wynikami zarówno tomografu jak i krwi przyszedł lekarz koło godz 12. Wyniki krwi mam coraz lepsze, choć spada mi odporność i jako skutek uboczny leczenia zaczynam mieć podwyższony wskaźnik TSH – hormony tarczycy, co może w przyszłości zmusić mnie do przyjmowania leków. Jednak nie jest on jeszcze na tyle wysoki, aby nie podano mi leczenia. Oprócz tego cały czas towarzyszą mi owrzodzenia jamy ustnej – to skutek uboczny chemii doustnej. Najgorzej jest pod koniec 2 tygodniowej kuracji, ale zależy to też od pokarmów jakie przyjmuje. W związku z tym jestem pod opieką periodontologa – do którego udajemy się w przypadku chorób przyzębia i błony śluzowej jamy ustnej. No w końcu i najważniejsze – tomografia jest w porządku – przerzuty w części zmniejszają się, a część pozostaje na tym samym i tak już niskim poziomie. Jedyna zmiana dotyczy trzonu żołądka, która poprzednio była opisana – jako trudna do stwierdzenia, ze względu na pracę układu trawiennego. Zostało stwierdzone zgrubienie ściany trzonu, ale także jest niewielkie i po przeprowadzonym wywiadzie ze mną wskazuje na to, że nie jest ono groźne. Najważniejsze, że choroba dalej nie postępuje! I oczywiście dziękuję wszystkim za słowa wsparcia i trzymanie kciuków 🙂
Jednak mimo radości z wyników zarówno jednych i drugich, to był dla mnie dość ciężki dzień. Na oddziale było parę osób, z którymi już się znamy. Niestety ze względu na wyniki nie wszyscy dostali tego dnia leczenie. Oczywiście nawzajem się pocieszamy, że po tygodniu przyjmowaniu leków czy to na poprawienie płytek krwi, czy obniżenie prób wątrobowych ponownie się zobaczymy. Tym razem dla mnie najcięższe było ponownie spotkanie się z kobietą, z którą miałam podawane leczenie dopiero 2 raz. Na poprzedniej wizycie byłam przekonana, że jest w ciąży, ale okazało się, że brzuch wyglądający na 7 miesiąc ciąży, jest wypełniony wodą. Jest to tzw wodobrzusze – jeden z objawów choroby nowotworowej. Po 3 tygodniach opadła z sił, i okazało się, że leczenie, które dostała nie działa. Aby móc podać Jej kolejne jakiekolwiek leki najpierw podano jej elektrolity. Po tych wlewach siadła koło mnie i rozmawiałyśmy, choć było Jej już ciężko nawet mówić.. Ta kobieta jest po 30, ma niezwykle kochającego męża, który zawsze zagląda na naszą salę, i ostatnio przyszedł mówiąc do niej krzepiąco, że po wlewach lepiej już mówi, na co odparła, że może troszkę tak, ale nadal nie ma sił, i wtedy Jej mąż powiedział, że gdyby mógł to oddałby jej swoje siły i serce, na co odparła z wysiłkiem uśmiechając się, że wolałaby żołądek. Chyba nie muszę pisać, że wszyscy obecni wzruszyliśmy się. Staraliśmy się Ją zmotywować do walki, mówiąc kto w jakim był stanie, starając się przekonać, że w końcu jakieś leczenie przynosi zawsze efekty. Bardzo często lekarze powtarzają, że jeżeli człowiek psychicznie podda się chorobie, to ona w organizmie będzie coraz szybciej postępować – i ja choć może naiwnie wierzę w to. Przyszedł dr Maciej i przekazując informacje dla tej Pani klęczał przy fotelu mówiąc, że tym razem podadzą jej inne leki i mają nadzieje, że zadziałają, i gdy zapytał czy podpisze zgodę odparła, że ona się całkowicie oddaje w ręce lekarzy, bo nie pozostało jej nic innego. Wtedy też nieoczekiwanie przyszedł do nas profesor, który już nie pracuje w CO, ale jego badania są nadal kontynuowane pod nadzorem dr Macieja. Profesor do każdego pacjenta „zagadał” a co najbardziej jest zaskakujące mimo upływu czasu zapamiętał indywidualnie każdego z nas. To jest niezwykle rzadko spotykane u lekarzy szczególnie w Centrum, gdzie dziennie przewija się tysiące osób. Jest to zarazem krzepiące, że każdy z pacjentów skoro jest zapamiętany, jest ważny i nie musi za każdym razem wykładać od nowa całej historii swojej choroby.
W trakcie luźnej rozmowy w trakcie podawania leków wypłynął temat metod niekonwencjonalnych. Okazuje się, że wielu pacjentów wspomaga się innymi „metodami” – piciem oleju z czarnuszki czy konopi, piciem ziół (taka kuracja miesięcznie kosztuje nawet 200 zł ! ), wizytami u behawiorystów, witaminą C lewoskrętną i wieloma innymi. Ja zgodnie z zaleceniami lekarzy poza piciem soku z buraka z wyciskarki nie przyjmuję żadnych innych specyfików, ze względu na to, że nie wiadomo jaka mogłaby zajść reakcja z przyjmowanymi przeze mnie lekami. Słuchając tego zdałam sobie sprawę, jak wiele jest w stanie zrobić człowiek, aby żyć. Nie neguje metod całkowicie naturalnych, można się nimi wspomagać, ale najlepiej po uprzedniej konsultacji z lekarzem prowadzącym. Mimo to uważam że często ich cena do wartości ma się bardzo często nijak. Nasuwa mi się tylko jedna myśl, a mianowicie, że najgorsi są ludzie podający się za znachorów czy szarlatanów, gdyż żerują na ciężkiej chorobie innych nie mając przy tym sumienia. Jednakże mam nadzieję, że medycyna w leczeniu raka będzie niedługo tak postępować, że nie będziemy zmuszeni szukać innych niekonwencjonalnych źródeł ratunku.